Strona o Piśmie Świętym - strona główna
top1_logo.gif (2477 bytes)


poznawać Pismo Święte

informacje o Biblii




Zwoje pism znad Morza Martwego

Tomasz Włodek

 

Intrygi i skandale wokół zwojów

Jak już wspominałem wielokrotnie, pomimo upływu prawie półwiecza od odkrycia zwojów dotąd jeszcze ich teksty nie zostały opublikowane w całości. Jakiekolwiek by były przyczyny wolnego tempa prac naukowców opracowujących znaleziska, stało się ono źródłem najbardziej nawet fantastycznych teorii, twierdzących na przykład, że odczytane fragmenty negują historyczność wydarzeń opisanych w Nowym Testamencie, co sprawia, że Watykan za wszelką cenę nie chce dopuścić do ich ujawnienia.

Ogólna mądrość życiowa mówi, że nie należy się doszukiwać spisku tam, gdzie możliwe jest wyjaśnienie naturalne. Przyczyną kilkudziesięcioletniego opóźnienia prac była najprawdopodobniej żmudność całego przedsięwzięcia. Ostatecznie nawet ułożenie zwykłego dziecięcego puzzla potrafi zająć nieraz kilka tygodni. Ułożenie dziesiątków tysięcy pasków ze skóry w jedną całość i odczytanie zapisanego na nich tekstu jest po prostu zadaniem wymagającym nieprawdopodobnej cierpliwości oraz mnóstwa czasu - a co najważniejsze - jest zadaniem morderczo nudnym. Teksty nie zostały opublikowane, gdyż po prostu naukowcy zostali przytłoczeni ogromem pracy.

Nic więc dziwnego, że prace zaczęły się posuwać w ślimaczym tempie. Być może rzeczą rozsądną byłoby dokooptowanie do zespołu większej liczby badaczy - ale przypomnieć należy przysłowie o psie ogrodnika, co sam nie zje, a i innym nie da. Najprawdopodobniej naukowcy, którzy stanęli przed okazją, jaka zdarza się raz na dwa tysiąclecia, po prostu nie chcieli dzielić się sławą ewentualnego odkrycia z kimkolwiek. Ostatecznie uczeni też są ludźmi, więc można to zrozumieć.

Sprawa trafiła na nagłówki gazet na początku lat dziewięćdziesiątych, gdy grupa biblistów nie dopuszczonych do prac nad tekstami postanowiła je opublikować samodzielnie, wykorzystując rewolucję, jaka w ostatnich latach miała miejsce w technice obliczeniowej.

Jednym z dokumentów, jakie zostały na temat znalezisk z Qumran opublikowane, była konkordancja - czyli spis występujących w nich słów hebrajskich. Każdy wyraz znajdujący się w tym spisie wymieniony jest wraz z adnotacją i numerem fragmentu, na jakim się znajduje, oraz słowem bezpośrednio go poprzedzającym i następującym po nim. Oznacza to, że słownik ów zawiera wystarczająco informacji, aby z jego pomocą można było z dość dużą dokładnością odtworzyć tekst nie opublikowanych fragmentów. Rzecz oczywiście wymagać musiała mnóstwa pracy, ale ostatecznie żyjemy w epoce, której symbolem stanie się w przyszłości komputer - wystarczyło spis słów przenieść do bazy danych, aby następnie bez specjalnych trudności móc, poczynając od dowolnie wybranego wyrazu, znaleźć następujący po nim, następnie kolejny i tak dalej. W efekcie okazało się rzeczą możliwą opublikowanie hebrajskiego tekstu znalezisk pomimo braku zgody badaczy zajmujących się ich odczytywaniem. Zadania tego podjął się profesor Ben Zion Wacholder z Hebrew Union College w USA. Wraz z grupą doktorantów oraz informatyków zdołał, na podstawie konkordancji, odtworzyć pierwszy fragment nie opublikowanej części zwojów, ogłosić go drukiem oraz zapowiedział publikację następnych.

W środowisku biblistów wybuchł mały skandal - uczeni, którzy spędzili lata odczytując i porządkując mozolnie fragmenty, uważali, zresztą nie bez racji, że ukradziono im owoc ich pracy. Uczeni, którzy do fragmentów dostępu nie mieli, uważali, że skoro ci, którzy znaleziska opracowują, nie potrafią się z tym zadaniem uporać w rozsądnym czasie, to powinni do prac dopuścić też innych. Słowem, przez krótki czas, było na temat zwojów w prasie dość głośno.

Na tym awantura nie zakończyła się. Jeszcze w latach pięćdziesiątych, na samym początku prac zmierzających do odczytania zwojów, postanowiono - na wszelki wypadek - wszystkie odnalezione fragmenty sfotografować, zaś negatywy filmów złożono w bibliotekach kilku renomowanych ośrodków naukowych. Przez następne dziesięciolecia nikt nie miał do owych "kopii bezpieczeństwa" dostępu. Po prostu sądzono, że badaczom pracującym nad odczytaniem tekstów przysługują pewne - nazwijmy je tak - "prawa autorskie", zgodnie z którymi, przed oficjalnym opublikowaniem i opracowaniem danego fragmentu, osoby postronne nie powinny mieć do niego wglądu.

Na początku lat dziewięćdziesiątych biblioteka Huntington z Kalifornii ujawniła, że jest w posiadaniu kompletu negatywów zdjęć fragmentów z Qumran. Kolekcja ta stanowiła dar Elisabeth Hay Bethel - bogatej amerykańskiej damy-filantropki, która zdołała przekonać naukowców zajmujących się odczytywaniem zwojów, co do konieczności ich skopiowania. W wyniku zawartego gentlemen's agreement dama uzyskała zgodę na sfotografowanie kolekcji, zobowiązując się w zamian do jej niepublikowania. Po jej śmierci zbiór trafił do wspomnianej biblioteki, której dyrekcja początkowo czuła się związana udzieloną przez panią Bethel obietnicą i nie ujawniała faktu posiadania kopii zwojów. Gdy jednak Wacholder i jego ekipa wydrukowali "pirackie" wydanie nie opublikowanych fragmentów znalezisk, nowy dyrektor biblioteki, William A. Moffet uznał, że dalsze utrzymywanie tajemnicy nie ma sensu i ogłosił, że cała kolekcja zostanie udostępniona badaczom. Wkrótce w jego ślady poszła inna biblioteka dysponująca mikrofilmami zwojów - Biblical Archeology Society - publikując komplet fotografii.

Izraelskie Biuro ds. Starożytności oraz Muzeum Rockefellera i pracujący w nim uczeni odpowiedzieli groźbami procesów sądowych. Nie jestem w stanie zrelacjonować szczegółowo dalszego toku sprawy. Dość powiedzieć, że środowisko biblistów pogrążyło się w inwektywach, choć jedynym korzystnym aspektem całej historii stał się fakt, że cały komplet tekstów stał się obecnie - czy to w formie "pirackich wydań", czy też mikrofilmów - dostępny dla zainteresowanych. Pozostaje tylko opublikowane teksty opracować i przetłumaczyć, co jest pracą żmudną, która na pewno potrwa jeszcze szereg lat.

Według wszelkiego prawdopodobieństwa nie będziemy świadkami żadnej wielkiej sensacji ani żadnego odkrycia, które zrewolucjonizowałoby nasze poglądy na początki chrześcijaństwa. Jak się wydaje, zwoje nie zawierają nie tylko żadnych wzmianek na temat Jezusa lub innych postaci znanych nam z Nowego Testamentu, ani też żadnych fragmentów Ewangelii, ani w ogóle niczego specjalnie ciekawego - w każdym razie ciekawego z punktu widzenia kogoś, kto nie zajmuje się biblistyką zawodowo.

Po skandalach związanych z publikacją "pirackich" wydań tekstów znalezisk na scenę wkroczyły władze państwa Izrael, do tej pory dyskretnie trzymające się na uboczu całej afery, i zmusiły ekipę z muzeum Rockefellera do dokooptowania kilku uczonych izraelskich, wyznaczając jednocześnie nieprzekraczalny termin, do którego opracowywanie znalezisk ma zostać zakończone, grożąc, że w razie jego niedotrzymania, naukowcy opóźniający prace zostaną usunięci z zespołu i zastąpieni innymi.

Wygląda więc na to, że w niezbyt odległej przyszłości historia zwojów powinna zostać zakończona.




przejdź na następną stronę serwisu
Biblia - prywatna strona o Piśmie Świętym. 2003-2025